fbpx
Zdrowie Fizyczne

Wywiad z Agą Szuścik – edukatorką ginekologiczną i onkologiczną oraz artystką

Fot. Aga Szuścik

Podczas mojej rozmowy z Agą Szuścik, edukatorką ginekologiczną i onkologiczną oraz artystką, zadzwonił telefon. Zrobiłyśmy więc krótką przerwę. Pod wpływem tego, co mówiła, a także materiałów, które obejrzałam, przygotowując się do spotkania, postanowiłam wykorzystać tę chwilę na umówienie się do ginekologa. Trochę zleciało od ostatniej wizyty. Dwa, może trzy lata? U lekarza pojawiłam się tydzień później. Okazało się, że jest kiepsko… 

Przez trzy ostatnie miesiące byłam więcej razy u ginekologa niż przez całe swoje wcześniejsze życie, (mimo że urodziłam dziecko). W drodze po zdrowie często wracały do mnie słowa Agi, szczególnie jej wystąpienie z TEDx, o tym, jakie skutki może mieć zaniedbanie prostej sprawy – czyli cyklicznej kontroli lekarskiej. 

Tym razem się udało. Wychodzę na prostą. Nie mam wątpliwości, że to w dużym stopniu zasługa spotkania Agi w dobrym momencie. W takim, w którym wszystko dało się naprawić. Za pół roku mogłoby być gorzej. 

Po trzech miesiącach, z poczuciem winy, ale i z misją, a nie strachem, usiadłam do spisania naszej rozmowy. Choć mam wielkie szczęście rozmawiać często z bardzo ciekawymi i mądrymi ludźmi, do lektury tej zachęcam szczególnie. Poucza w sposób, za którym chce się podążać. 

Fot. Aga Szuścik

Czuję się pożyteczna – rozmowa z Agą Szuścik

Patrycja Babicka: Masz tak szerokie spektrum działania, że trudno Cię przedstawić, więc poproszę, byś sama to zrobiła. Co z obszarów Twojej działalności jest dla Ciebie najważniejsze, najbliższe?

Agnieszka Szuścik: To jest chyba jedyne pytanie, za którym nie przepadam. Zawsze, gdy słyszę: „Zajmujesz się tyloma sprawami… Opowiedz”, od razu pojawia się we mnie syndrom obronny. „O nie, tylko nie to” (śmiech). Rzeczywiście trudne są dla mnie takie sytuacje, szczególnie gdy znajduję się w nowym towarzystwie i leci rundka z pytaniem „Czym się zajmujesz?”. I ludzie mówią: „jestem technikiem dentystycznym”, „jestem behawiorystką”… Dochodzi do mnie i myślę sobie „co teraz?!” (śmiech).

Z wykształcenia jestem artystką. Jestem doktorą sztuk filmowych. Zajmuje się tworzeniem i wykładam na ASP. Od kilku lat jestem też edukatorką ginekologiczną i onkologiczną, a także specjalistką od patient experience, czyli osobą skoncentrowaną na tym, co przeżywa pacjent w kontakcie z medycyną i ochroną zdrowia. Piszę blog „Życie po raku”, a także felietony „In-Ty-Mnie” dla Miasta Kobiet, nagrywam podcasty „Przygody ginekologiczne” i mogłabym powiedzieć, że jestem też działaczką i artystką internetową, która zajmuje się ciałem kobiety. Poza tym prowadzę audycję w radiu, agencję interaktywną dla medycyny i szkołę Akademia Siebie, ale może już nie rozkręcajmy się dalej w tym CV. 

P.B.: Niebywałe. Jesteś niezwykle aktywna, a uczysz innych odpoczywać. Znalazłam informację o tym, że prowadzisz też takie szkolenia. To pachnie umiejętnością operowania złotym środkiem. Jak udało Ci się wypracować życie w harmonii?

A.Sz.: Nie powiedziałabym, że jestem mistrzynią życia w harmonii, ponieważ to jest proces i wciąż nie osiągnęłam doskonałości w tym względzie. Daleko mi do niej. Widzę jednak różnice w stosunku do tego, kim byłam kiedyś. Dziś mam inną świadomość, uważam, że to ważne i dlatego chętnie o tym mówię. Nie ma co kryć, że głównym kopem w tę stronę był rak, który sprawił, że przed pierwszą poważną operacją po prostu naszła mnie potrzeba podsumowania swojego życia. To coś, co naturalnie pojawia się w momencie bezpośredniego zagrożenia tego życia. Gdy spojrzałam wstecz, zauważyłam, że się zajeżdżałam. Żyłam w napięciu, zdenerwowaniu, często się wkurzałam, zbyt wiele czasu przeznaczyłam na miejsca, zajęcia i ludzi, którzy wcale nie byli spójni z tym, co w życiu chcę robić i w jaki sposób.

Od tamtego czasu nauczyłam się ważyć każdą minutę życia. Absolutnie nie po to, by być jeszcze bardziej produktywną, by szybciej rozwijać karierę i generować zarobki. To jest ważne, ale musi być balans. Od choroby zaczęłam inaczej patrzeć na swoją codzienność. Zaczęłam też dostrzegać, że wielu ludzi potrzebuje oswoić swoje doświadczenia z rakiem, spojrzeć na siebie w jego kontekście. Dlatego dzielę się tym, co wiem. 

Fot. Aga Szuścik

P.B.: Twoja praca bardzo dobrze oddziałuje na kobiety. Pomagasz im, tworzysz dla nich, edukujesz, przekonujesz do zdrowego życia i do bycia sobą. Mam wrażenie, że zebrałaś wiele kobiecych lęków, potrzeb i dokonujesz zmian w definiowaniu współczesnej kobiecości. 

A.Sz.: Rzeczywiście, w momencie, w którym usuwa się macicę i jajniki, to temat kobiecości się pojawia. Oczywiście, jestem daleka od szukania kobiecości w samej macicy czy jajnikach. Ale fakt jest taki, że doświadczenie raka zachwiało we mnie wiele. Miałam długo problem z poczuciem integralności własnego ciała i to był duży kłopot. Uważam jednak, że głębsze zastanowienie nad tematem w pewien sposób odsuwa kwestie kobiecości od zdrowia. Chciałabym też zaznaczyć, że zajmuję się tematami ginekologicznymi, ale nie kieruję ich wyłącznie do kobiet. A co do pozytywnego odbioru, o którym mówisz, to jest to coś, co mnie nieustannie zaskakuje. Być może dlatego piszę książkę, która ma tytuł Wesoła książka o raku

P.B.: Skąd taki pomysł?

A.Sz.: Przygotowując się do pisania bloga, rozmawiałam z wieloma ekspertami. Chciałam to robić dobrze i trafiać do wielu osób. Wszyscy jednogłośnie uczyli mnie, że to, co będę pisać, nie może być straszne i smutne: „Najlepiej nie mów zbyt dużo o raku”, „Używanie nazw typu „kikut pochwy” na Instagramie?! Oszalałaś?”… Pomyślałam: „ok, będę delikatniejsza”. Ale nie potrafiłam, nie czułam się sobą, nie było w tym autentyczności i mojej prawdy. No i nie budziło to emocji odbiorców. Napisałam więc o raku – o swoim doświadczeniu, tym, co wiem, zgodnie ze swoją wrażliwością. Okazuje się, że ludzie potrzebują szczerze i jednak wolą wprost. Da się to zrobić tak, by wypowiedź mogła być dla kogoś inspiracją do dbałości o siebie, chodzenia do lekarza, wybaczania sobie pewnych rzeczy, kształtowania własnej świadomości. 

Fot. Aga Szuścik, z projektu “Profilaki”

P.B.: W swoich tekstach oddemonizowujesz raka. Robisz to w lekkiej estetyce, z czułością, a zarazem z dosadnością, które z pewnością przyciągają uwagę współczesnych kobiet. Ale chciałabym też wiedzieć, jak i czy – Twoim zdaniem – edukować mężczyzn w temacie kobiecego raka?

A.Sz.: Przede wszystkim, doceńmy mężczyzn i przestańmy traktować jak kogoś, kto nie wie, czy tampon wkłada się do oka, czy do nosa. Dzielmy się z nimi wiedzą na temat tego, jak działa nasze ciało. Przypomina mi się, że gdy chorowałam, a mój narzeczony chłonął wszystkie informacje na ten temat, w biurze, w którym ówcześnie pracował, stał się nieoficjalnym specjalistą do spraw ginekologii. Imponował wiedzą i koleżanki zwracały się do niego z pytaniami – super!

Co do raka, mówi się, że choruje na niego cała rodzina. Uważam to powiedzenie za bardzo prawdziwe. Oznacza to, że raka szyjki macicy, jajnika czy piersi metaforycznie mają również tata czy brat. Mój narzeczony, mój tata, mój przyjaciel – oni mieli raka szyjki macicy razem ze mną. Ważne jest, byśmy wszyscy choć trochę orientowali się w ginekologii, urologii. Każda osoba, która ma piersi, powinna wiedzieć, jak wykonać samobadanie piersi. Podobnie, jak każda osoba, która ma jądra, powinna wiedzieć, jak wykonać samobadanie jąder.

Myślę, że dobrze jest, jeśli informacje o profilaktyce, dbałości o siebie, docierają do jak najszerszej grupy odbiorców. Tymczasem wiem, że brakuje edukatorów, a już na pewno takich, którzy edukują w temacie męskich genitaliów. Wierzę, że to się zmieni, bo o jajnikach, macicach mówimy coraz częściej. Ja zajmuję się tematyką narządów żeńskich. 

Fot. Aga Szuścik

P.B.: Oprócz tematów zdrowotnych, zajmujesz się też sztuką. Wykładasz na uczelni, jesteś pedagogiem. Dużo się dziś mówi o przestarzałym systemie edukacji, o tym, że stare narzędzia się zużyły. Masz jakiś autorski pomysł na relacje ze studentami, na swoją pracę z nimi?

A.Sz.: Myślę, że tych właśnie zagadnień dotyczą nawet przedmioty, które prowadzę. Droga, którą przebyłam, do tego, co dziś robię na ASP, jest odpowiedzią na to pytanie. Zaczynałam 15 lat temu jako prowadząca kursy związane z Photoshopem i montowaniem filmów. Wówczas też wykładowcy i nauczyciele, których poznawałam tu i tam, uprzedzali mnie, że młodym się nic nie chce; że to pokolenie niewspółpracujące; że patrzą tylko w telefony. Z biegiem czasu jednak zaczęłam zauważać, że zasadniczy problem braku zainteresowania studentów, tkwi w przebodźcowaniu ich tym, co oferuje świat wirtualny. Do tego dochodzi poczucie konieczności rywalizacji, niski poziom poczucia własnej wartości i to, że trudno być odkrywczym artystą w świecie, w którym zdaje się, że wszystko już było.

Obecnie prowadzę przedmioty związane z introspekcją artystyczną, z pracą zawodową artysty, z pracą w branżach kreatywnych. Rozmawiam ze studentami o tym, co daje nam relacja ze sztuką, co daje nam taka praca, czy jesteśmy zgodni ze sobą, jak wyceniać zlecenia, jak wyjaśniać światu, że tak jak lekarzowi nie tłumaczymy, co operować, tak samo artysta wie lepiej, co ma być na zdjęciu, obrazie. Staram się też walczyć ze stereotypem, że artyści mają tylko upiększać świat. Prowadzę też czasem gościnne zajęcia z perspektywy pacjenckiej dla studentów medycyny.

P.B.: Co daje Ci Twoja twórczość już nie jako pedagożce, ale jako artystce?

A.Sz.: Przez wiele lat traktowałam własną sztukę jako sposób na udowodnienie sobie, że jestem kimś i udowadnianie tego innym. To była bardzo zła motywacja. Z czasem zrozumiałam, że z własnymi deficytami trzeba się rozprawić przede wszystkim w głowie, a nie w teczce artystycznej. Natomiast drugą motywacją było to, że po prostu mnie to interesowało. Dziś sztuka jest dla mnie kanałem komunikacji, katalizatorem emocji, przyjaciółką. Sztuką komunikuję się w sposób pozbawiony tabu. Nie muszę się ograniczać. Gdybym pracowała w jednostce państwowej i robiła plakaty społeczne, myślę, że nie mogłabym tam pokazać siniaków, nagiego sromu i rurki wystającej z brzucha. Jako artystka mogę. Nie robię jednak tego, żeby straszyć. Wiem po prostu z doświadczenia, że poprzez szczerą, nieograniczoną społecznym konwenansem sztukę, docieram nie tylko do umysłu odbiorcy, ale też do jego emocji. Dla mnie samej sztuka jest sposobem rozmowy wewnętrznej, a jej efekty to dzieło – finał tej rozmowy, jej uzewnętrznienie i zaproszenie do rozmowy innych. 

Fot. Aga Szuścik

P.B.: Czy można dzięki sztuce coś w sobie oswajać? Uważasz, że sztuka ma terapeutyczną moc? Czy może jest właśnie czymś, co należy odbierać w kategoriach innych jakości niż te, które są tak bliskie życiu?

A.Sz.: Fajnie, że o to pytasz. Często rzeczywiście jest tak, że myślimy o sztuce nie jako o czymś interesującym, w czym, jeśli tylko chcemy, możemy uczestniczyć jako twórca lub odbiorca i czerpać, ale jak o trudnym wyzwaniu. Z punktu widzenia psychologii, istnieje oczywiście arteterapia, ale biorąc uwagę nawet literaturę, jaką mamy w Polsce z zakresu tej tematyki, widać, że traktuje się w niej temat sztuki wciąż po macoszemu – że sztuka może coś nam dostarczyć, że jest czymś, co pomaga się poczuć miło. Mnie bliżej jest do koncepcji, która w Polsce nie ma swojego odpowiednika.

Chodzi o coś, co określa się mianem therapy of arts. Nie tłumaczę tego jako arteterapii. Chodzi o to, że już sam kontakt ze sztuką, bez znaczenia, czy jest to kontakt czynny czy bierny, może być szalenie rozwijającym doświadczeniem. Według mnie każdy świadomy kontakt ze sztuką ma moc terapeutyczną, bo uświadamiam sobie, zadaję pytanie, jestem pobudzona do aktywnego myślenia itd. Ale abstrahując już od tego, po prostu zachęcam zawsze do wszelkich form działania przez sztukę, bo zawsze jest to coś, co uspokaja, obniża napięcia, uwalnia głowę, psychikę itd. Prowadzę również zajęcia, gdzie opowiadam o projektach, które z zasady mają moc terapeutyczną. Przykładem może być tu Sina Niemeyer, fotoreporterka, która nagle robi projekt o tym, że w dzieciństwie doświadczyła molestowania seksualnego i przez ten projekt nie tylko odkrywa kolejne wyparte elementy przeszłości, ale przepracowuje je i uzdrawia swoją duszę.

Podkreślę, że nie chodzi o promowanie postawy „nie potrzebujemy terapii, skoro jest sztuka”. Absolutnie tak nie uważam, ale myślę, że wsparcie sztuką profesjonalnego procesu terapeutycznego, może zdziałać cuda. Sama jestem tego przykładem. Pomimo leczenia onkologicznego, pomimo tego, że chodziłam wtedy do psychoonkolożki, zrobiłam serię zdjęć, które dały mi ogromne poczucie uwolnienia głowy od ciężaru doświadczania raka. 

Fot. Aga Szuścik

P.B.: Jakie masz plany i marzenia zawodowe, społeczne i osobiste?

A.Sz.: Obecnie, największym moim marzeniem jest skończyć książkę. Tym, co mi w tym „przeszkadza” (śmiech), są wspaniałe i inspirujące rzeczy, więc działam na wielu frontach jednocześnie. Dostałam np. propozycję napisania innej książki – podręcznika ginekologicznego, co robię wraz z ginekologiem, prof. Pawłem Szymanowskim. Nie przestaję edukować, co wiąże się z wyjazdami, prelekcjami, przygotowaniem wystąpień. Natomiast książka jest priorytetem. Chciałabym też znaleźć jej wydawcę. To moje marzenie. Chciałabym nadal dostawać od moich odbiorców wiadomości o treści: „dzięki Tobie zapisałam się do ginekologa”, „z Twojego kanału dowiedziałam się, że nie muszę nie trzymać moczu”, bo czuję, że to jest istotne, to realna pomoc, to są działania, które są istotne. Zmieniają świat. 

Prywatnym marzeniem jest dom pod lasem. Chciałabym też, by mój pies żył jak najdłużej, bo jest niepełnosprawnym staruszkiem. Jesteśmy teraz na etapie mocnego trzymania kciuków za niego. Moim marzeniem społecznym jest to, aby wszystkie kobiety raz do roku robiły cytologię, bo to może mówiąc dosłownie – uratować im życie. 

P.B.: Czujesz się pożyteczna?

A.Sz.: Tak, czuję się bardzo pożyteczna. To jest wspaniałe uczucie. Zaznaczę jednak, że ta pożyteczność nie musi być celem każdego człowieka. Każdy jest jakoś pożyteczny. Natomiast ja czuję się bardzo pożyteczna społecznie i muszę zapamiętać to słowo po naszej rozmowie, bo bardzo mnie ono uśmiecha.

P.B.: Dziękuję za rozmowę.

Z Agą Szuścik rozmawiała Patrycja Babicka. 

Patrycja Babicka

Patrycja Babicka

Zawodowo związana ze słowem pisanym – zarówno jeśli chodzi o teksty komercyjne, jak i artystyczne. Tekściarka, dramaturg, promotorka sztuk widowiskowych, copywriterka. Po 20 latach w Krakowie postanowiła spełnić swoje marzenie, porzucić miasto, zamieszkać pod lasem i stamtąd zajmować się pisaniem.

Skip to content