Gdy piernikarzowi rodzi się córka, stawia piernik na jej wesele. Tak zaczyna się słodka historia jednego z najbardziej aromatycznych, wyjątkowych i bajecznych wypieków w cukiernictwie. Chociaż w ciągu setek lat niejedna córka zapewne już się zbuntowała i kazała nieco za długo czekać miksturze i reszcie ojcowizny lub w ogóle użyła innego przepisu na życie, to tradycja pieczenia pierników nie ma z tym problemu i w pełni zasymilowana również w nowoczesnym świecie ma się naprawdę dobrze.
I dobrze, bo niewiele jest rzeczy tak cudnych, jak roztaczający się po całym domu zapach piekących się piernikowych serc, choinek i ufoludków. Jak dziecięce noski oprószone mąką i paluchy ubabrane ciastem. Jak skupiona mina dziecka przy wałkowaniu, wygniataniu kształtów i dekorowaniu… Bajka!
Wszystko jedno, w które święta to czytacie. Może nastała już Wielkanoc. Może trwają zimowe ferie, a może nawet wakacje. Może drżymy jeszcze w 2020 roku, a może uśmiechamy się już do tych wspomnień w 2030. Wspólne pieczenie i gotowanie, szczególnie razem z dziećmi, zawsze było, jest i będzie dobrym pomysłem. W zeszłym roku w Mikołaja piekliśmy pierniki z całą klasą dzieciaków w Bon Ami. W tym roku, również w Mikołaja, spotkaliśmy się całą rodziną, by kierując się nosami, oczami i – bardzo luźno – przepisem mojej prababci, dotrzymać piernikowej tradycji.
Składniki, jakich potrzebujecie, by wraz z dziećmi wyczarować aromatyczne pierniki:
4 szklanki mąki pszennej (ok. 650-700 g)
1 łyżeczka proszku do pieczenia
2 jaja
50 g masła
500 g miodu
200 g cukru
2 łyżki oliwy
kakao
kawa
przyprawa korzenna
Uwaga: Przyprawę do piernika najlepiej skomponować i zmielić samodzielnie, sprawując niepodzielne, acz sprawiedliwe rządy nad proporcjami smaków: lubię cynamon – w młynku ląduje cała laska tegoż, nie lubię anyżu – dorzucam z całej gwiazdy tylko nasiono lub dwa. Oprócz tego pamiętajcie o kardamonie, goździkach, imbirze, pieprzu i gałce muszkatołowej. Wszystkie te dobra, niezmielone, znajdziecie dziś w większości sklepów spożywczych lub zamówicie przez internet. Można je zmiażdżyć i zmieszać w moździerzu, ale my wolimy zmielić je razem z łyżką ziaren kawy w młynku właśnie do niej. Wrażliwi smakosze jeszcze kilka dni później w kolejnych kawach z ziaren zmielonych w tak wykorzystanym młynku wyczują boski, korzenny aromat.
Sposób przygotowania:
Masło miód i cukier rozpuszczamy w rondelku. Mąkę mieszamy z proszkiem do pieczenia, dowolną ilością kakao i naszą przyprawą (można też dodać bardzo drobno posiekane bakalie). Z tej mieszanki usypujemy wulkan na stolnicy. Do krateru wbijamy jajka, wlewamy oliwę (w tym roku wybrałam truflową), odrobinę rumu (w wersji dla dorosłych) i przestudzone stopione składniki z rondla. Łapanie lawy i zawracanie jej do krateru może szczególnie przypaść do gustu małym cukiernikom.
Kule zwartego, brązowego, pachnącego ciasta wkładamy do worka lub zamykamy w pojemniku i chłodzimy w lodówce kilka godzin lub dni – zależy, ile mamy na to czasu. Po wyjęciu z lodówki oddzielamy kawałek, który rozwałkowujemy i zaczyna się najprzyjemniejsza część imprezy: w ruch idą foremki i wyobraźnia! Pierniki pieczemy w 180 stopniach od kilku do kilkunastu minut – zależnie od ich grubości. Potem trzeba włożyć je do puszki lub słoja z obierkami z pomarańczy i jabłek, by zmiękły. Zdobić powinno się dopiero po kilku tygodniach, ale powiedzcie to dzieciom…
Tradycja przygotowania pierników
Przez całe dotychczasowe życie zagniatałam ciasto na piernik, a dzięki temu, że w tym roku w naszej domowej manufakturze zagościł mistrz cukiernictwa Andrzej Starowicz (prywatnie dziadek Matyldy), dowiedziałam się, że ten rodzaj ciasta jeśli już, to się wyłącznie miesza. Dokładniej – piernik się stawia: wspomniany piernikarz (nomen omen świeżo upieczony ojciec) płynne składniki piernika, z naciskiem na miód, mieszał na gorąco, gotując je. Ciekłe ciasto zasypywał mąką i zostawiał w beczce do przegryzienia.
Dziś beczki zastąpiły dzieże ze stali nierdzewnej, parę w rękach piernikarza – mieszadło o nieco większej mocy, a czas przegryzania ciasta, niegdyś zależny od kochliwości córek, skrócił się po prostu do tygodnia. Ale poza tym w Cukierni Starowicz, która słynie ze stosowania tradycyjnych metod i wiekowych receptur, piernik i miodownik powstają zgodnie z najstarszą piernikarską sztuką.
Pierniki, które upiekliśmy w domu, różnią się od pierników z cukierni, ale łączy je ten niezrównany korzenny aromat i jakiś magiczny klimat. Nie dziwię się, że Jasia i Małgosię skusiła chatka z piernika. Ani że piernikowy ludzik “cały zniknął”. Jest w tym cieście coś, co przyciąga jak magnes, łączy i ogrzewa. A może ta magia nie mieszka w piernikach, lecz w pieczeniu i urzędowaniu w kuchni razem – z rodziną, z przyjaciółmi? To już sprawdźcie wy!
fot. Kasia Starowicz