fbpx
Czas wolny

„Zabierają ci dom, rodzinę, życie. O to trzeba walczyć” – rozmowa z polsko-ukraińską malarką, Lesją Rygorczuk

Lesja Rygorczuk

Patrycja Babicka: Jesteś Ukrainką o polskich korzeniach i malarką. Opowiedz o swojej drodze artystycznej.

Lesja Rygorczuk: Maluję, odkąd pamiętam. Od zawsze chodzę po świecie z kartką i przyborami do rysowania. Praca twórcza jest dla mnie jak oddychanie. Przez wiele lat spędzałam w swojej pracowni 8-12 godzin dziennie. Czas wojny jest najdłuższym okresem bez sztuki w moim życiu. Boję się, że nie będzie mi dane szybko wrócić do dawnego trybu tworzenia, choć moja pracownia w Kijowie wciąż jest cała. Ukończyłam dwie szkoły artystyczne – jedną w Ukrainie, a druga to krakowska Akademia Sztuk Pięknych. 

PB: Gdzie można zobaczyć Twoje prace?

LR: Właściwie na całym świecie – w Europie, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Chinach. Dużo podróżowałam, bo to moje drugie powołanie. Najbardziej lubię biegać po górach. Spędziłam też sporo czasu w Hiszpanii. Pomieszkuję również w Polsce, która po Ukrainie jest moim drugim domem. Swoje prace sprzedaje też online

PB: Jest wojna. Mogłaś przyjechać do Polski, ale zostałaś w Ukrainie. Nie boisz się?

LR: Boję, ale nie umiem inaczej. Gdyby wojna wybuchła w Polsce, byłabym tam i działała z równym zaangażowaniem. Moja buntownicza dusza sprzeciwia się tak wielkim aktom barbarzyństwa jak ta wojna. Odczuwam wielkie poczucie niesprawiedliwości, ponieważ szanuję różne kultury. Z dzisiejszej perspektywy – wszystkie, poza rosjanami. Czy mogę cię prosić, byś – cytując moje wypowiedzi – zapisywała rosja i rosjanie małymi literami?

PB: Myślę, że tak. Jesteś wściekła?

LR: Tak, bo wojna rosji zmieniła cały świat. Życie nas wszystkich. Po tym, co do tej pory widziałam, odczuwam wręcz nienawiść. Wiesz, bo oni mają wybór. Mogą iść do więzienia i zostać przyzwoitymi ludźmi, ale wolą zabijać dzieci i znęcać się nad cywilami. Zrobimy wszystko, by przegonić tych orków z naszej ziemi. Będziemy bronić jej każdego centymetra, każdego życia. 

PB: Na czym polega Twój udział w wojnie?

LR: Od początku wojny ja wraz z moimi wojskowymi i cywilnymi przyjaciółmi działamy, gdzie i jak się da. Mam bardzo dużo przyjaciół, którzy walczą w różnych częściach Ukrainy – w powiecie donieckim, w Charkowie i w Kijowie. Od pierwszego dnia jesteśmy w ciągłym młynie. Gdy tylko wybuchła wojna, od razu zaczęliśmy obdzwaniać wszystkich i dowiadywać się, czego potrzebują. Okazało się, że potrzeby są ogromne. Skorzystałam ze swoich znajomości międzynarodowych. Napisałam do wszystkich i dostałam odzew, że tak, chcą pomagać. Mamy już koordynatorów w Warszawie, w Krakowie. Jest kilka osób tzw. stałej ekipy, ale oprócz tego pomaga nam bardzo dużo osób z wielu krajów, bez których nie dalibyśmy rady.

PB: Jesteś głową operacji. Dajesz radę?

LR: To się stało przez przypadek, ale oczywiście podjęłam wyzwanie, bo taki mam charakter. Uważam, że inaczej nie można. Mamy wspólny cel, jakim jest ocalenie wolności i ochrona naszych bliskich. Zabierają ci dom, rodzinę, życie. O to trzeba walczyć.

PB: Zajmowałaś się już kiedyś skomplikowaną pracą organizacyjno-logistyczną?

LR: Nie bardzo. Wszystkiego uczymy się na bieżąco. Dzwoni facet z Holandii i mówi: zorganizujcie konwój. Ja sobie myślę: jak organizuje się konwój? Ale przecież w dzisiejszym świecie wszystkiego można się nauczyć. Sprzęt typu kamizelki kuloodporne czy hełmy to jest towar pozwalający przeżyć w wielu sytuacjach, a wciąż mamy tego za mało. Ludzie, którym to dostarczamy to wojskowi w obronie terytorialnej, ale wielu z nich to po prostu nasi przyjaciele i znajomi, którzy teraz stali się żołnierzami. Na początku nie mieli nic z rzeczy niezbędnych na wojnie – noktowizorów, termowizorów, apteczek taktycznych czy najprostszych sond saperskich do wykrywania min. Udało się nam je zdobyć i dostarczyć. 

PB: To sprzęt, który pozwala przeżyć. 

LR: Tak, choć niestety, nie zawsze. Na początku wojny, w pierwszych dniach, zginął mój przyjaciel, z którym znaliśmy się od urodzenia. Był zawodowym policjantem. Zginął przy ostrzeliwaniu elektrowni w Czarnobylu. Nie spodziewali się, że po prostu ich zastrzelą. Serce mi pęka, gdy myślę, że jemu nie udało się pomóc. Wielu z nas straciło już bliskich. To wywołuje naszą wściekłość i nakazuje nam walczyć wszystkimi siłami.

PB: Spodziewałaś się wojny?

LR: Nie tylko się spodziewałam, ale też już wcześniej psychicznie przygotowywałam się do niej. Oczekiwałam jej. Spierałam się nawet z zawodowymi żołnierzami, którzy mówili, że nie dojdzie do napaści. Ale ja byłam zdania, że to musi być się wydarzyć, to przecież logiczne. Że skoro stoją wojska, to po coś. Za droga sprawa, by to miało być tylko show. Kilka dni przed wybuchem wojny mój kolega (wojskowy) zaczął przygotowywać swoją ekipę żołnierzy do ewentualnego zrywu, bo też zaczął coś przeczuwać. Zresztą był pierwszym, który zadzwonił do mnie w nocy, gdy to wszystko się zaczęło. Martwił się, co to będzie. Dziś jest zdziwiony świetną organizacją nas wszystkich. Zresztą zdziwień ciągle mamy sporo. Jesteśmy też zaskoczeni naszym prezydentem. Przyznaję, że na niego nie głosowałam, a nawet kłóciłam się nieraz z jego zwolennikami. Z własnym ojcem nie gadałam pół roku, bo głosował na Zelenskiego. Dziś nie myślę już tak radykalnie.

PB: Kim są Twoi najbliżsi współpracownicy?

LR: W ekipie, oprócz mnie, jest też ojciec mojego dziecka, z którym nie jesteśmy parą, ale się przyjaźnimy. Jest też moja przyjaciółka – lekarka, matka chrzestna córki – bankowiec, koledzy, którzy zajmują się transportem, programista i śpiewaczka.

PB: Śpiewaczka?

LR: Tak, moja przyjaciółka. Musiałam zabrać ze sobą ją i jej głos. Piękny, kojący etno głos. Pamiętam, jak kiedyś pojechałyśmy do takiej martwej wsi. Siadłyśmy w polu, pod lasem i ona zaczęła śpiewać. Mnie to wyleczyło ze wszystkich zmartwień. Dlatego wiedziałam, że muszę mieć ją teraz blisko, również po to, aby móc to piękno chronić. 

Jest jeszcze nasz kolega, który jeździ po nocach. Nazywamy go Rakietą. Ma mały samochód, ale jeździ nim jak błyskawica. Nie wiemy, jak mu się to udaje. Jemu powierzane są misje dostarczenia czegoś bardzo szybko albo czegoś bardzo cennego. Mamy też coraz więcej znajomych, którzy wspierają nas w różny sposób. Każdy z nas ma jakąś przestrzeń do działania. Szybko nauczyliśmy się, które zadanie do kogo należy.

PB: Czy poza dostarczaniem sprzętu do zwiększania bezpieczeństwa, zajmujecie się czymś jeszcze?

LR: Współpracujemy z Polskim Zespołem Humanitarnym, który dostarcza nam leki. Znajomi z Niemiec dodatkowo wysyłają nam lekarstwa. Z drugiej strony dostajemy informacje, jakie potrzeby występują w szpitalach. Obsługujemy szpitale głównie w Winnicy, Kijowie, Charkowie, Dnieprze, Mikołajowie, choć zdarza się, że zdarzają się gdzieś indziej. Koordynację transportu leków mamy w miarę opanowaną. Gorzej, gdy musimy mieć sprzęt niestandardowy. Wtedy albo kupujemy za swoje pieniądze, jak jeszcze jakieś mamy, albo organizujemy zbiórki przez znajomych w innych krajach. Potrzebujemy teraz taktycznych rzeczy. To są okulary, rękawice, termowizory, dalmierze, noktowizory.

PB: Sypiasz?

Zaczęłam sypiać. Przez pierwsze dwa tygodnie byłam non stop na nogach. Ale nie potrzebowałam snu. Musiałam poczuć, że panujemy nad całą logistyką. Wszyscy byliśmy napędzeni adrenaliną. Dzwoniliśmy do siebie po nocach, o drugiej, trzeciej, czwartej. Nikt nie odpowiadał sennym głosem. Każdy był gotów nie tylko gadać, ale też działać i załatwiać. Wspieram się trochę środkami uspokajającymi, bo momentami jest ciężko. Najgorszy był pierwszy tydzień, gdy miałam jeszcze przy sobie córkę, a już koordynowałam różne akcje. Żeby to zrobić nagle musiałam poznać setki osób i wiedzieć, kto jest od czego. Do tego równolegle towarzyszył mi lęk matki. Mimo że moja córka wolała być ze mną, wyjaśniłam jej, że dla mnie siłą napędową będzie pewność, że ona jest bezpieczna. I zawiozłam ją do przyjaciół do Polski. Bardzo się z tego cieszę.

PB: Czujesz wsparcie Polaków?

LR: Tak. Wiesz, my musimy walczyć, a wy nie musicie nam pomagać. Ale to robicie. Nikt nie oczekiwał takiego odzewu i zrywu z waszej strony. Z całą moją miłością od waszego kraju nie spodziewałam się czegoś takiego. Ludzie z Polski najwięcej nam pomagają, zarówno w kwestii rzeczowej pomocy humanitarnej, jak i we wsparciu naszej organizacji. To są niesamowite historie, np. piszę do ludzi: Muszę uzbierać na samochód. To może być trudne. Za chwilę dostaję telefon: Słuchaj, już uzbieraliśmy. Dlatego często powtarzam: Jesteśmy silni, ale z Wami niepokonani!

PB: Dziękuję za rozmowę. 

Z Lesją Rygorczuk rozmawiała Patrycja Babicka.

Patrycja Babicka

Patrycja Babicka

Zawodowo związana ze słowem pisanym – zarówno jeśli chodzi o teksty komercyjne, jak i artystyczne. Tekściarka, dramaturg, promotorka sztuk widowiskowych, copywriterka. Po 20 latach w Krakowie postanowiła spełnić swoje marzenie, porzucić miasto, zamieszkać pod lasem i stamtąd zajmować się pisaniem.

Skip to content