Ogromna, owinięta białym płótnem słomiana kukła tańczy na kiju niesiona przez małego chłopca. Wokół niej wirują wstążki i korale. Chłopiec idzie na czele orszaku kilkunastu dzieci. Krzyczą, śpiewają i wymachują gałązkami. Dobijają się do każdego domu we wsi, a po drodze podtapiają upiorną kukłę w strumyku, w każdej kałuży, ochlapują ją i siebie wodą z wiader na podwórkach… Scena z kiepskiego horroru? Nie! Niewinna zabawa przedszkolaków na powitanie wiosny!
Przeczesałam internet w poszukiwaniu informacji na temat genezy zwyczaju topienia Marzanny. Bo chociaż byłam świadoma jego istnienia od dzieciństwa, to nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek miała okazję zapoznać się z symboliką tego obrzędu. Z czasów wczesnoszkolnych jak przez mgłę pamiętam klasowy spacer z wielką szmacianą pacyną nad najbliższy staw, potem płomień, dym i chlup! Zupełnie nie pamiętam jednak, by spacer poprzedzała rozmowa o tym rytuale – znanym od wieków, bo opisanym w kronice Jana Długosza już w wieku XV.
Według legend Marzanna była słowiańską boginią symbolizującą śmierć. W Polsce oraz Europie, głównie Środkowo-Wschodniej, znana jest też pod wieloma innymi imionami: Mara, Mora, Morana, Morena, Marena, Magdalena (!), Śmiertka, Śmierć czy Śmiercicha. W najstarszym czesko-łacińskim słowniku Mater Verborum Marzannę zdefiniowano jako Hekate, czyli rzymską boginię czarów i ciemności. Zimą natura ulega obumarciu – dawniej wierzono, że sprawczynią tego jest właśnie ta bogini. Jej śmierć oznaczała zatem budzenie się otoczenia do życia, a tym samym początek pięknej wiosny. Wiosną natomiast stery obejmowało inne bóstwo, nazywane Jaryłą – symbolizujące zieloną i ciepłą porę roku. Stąd nazwa Święto Jaryły lub Jare Święto.
Kukła Marzanny była pewnego rodzaju ofiarą, której poświęcenie miało symbolicznie przegonić zimę i zapewnić ciepłą, rodzącą życie, urodzajną wiosnę. Nie obchodzono się z nią delikatnie. Co gorsza, według większości źródeł wszystko było w rękach dzieci: to one uczestniczyły w tworzeniu i strojeniu uosabiającej zimę kukły, a w Białą Niedzielę, przypadającą na 21 marca, czyli wiosenną równonoc, maszerowały z nią przez całą wieś, tak jak opisałam we wstępie. Wymęczoną przez maluchy licznymi sąsiedzkimi wizytami i błotnymi kąpielami Marzannę wieczorem przejmowała młodzież. W świetle zapalonych gałązek jałowca wyprowadzano ją poza granice wsi, podpalano i wrzucano do rzeki lub stawu. Topielica na pożegnanie słyszała zaklęcie: „Marzanno, Marzanno, pływaj po morzach. Niech kwiaty kwitną, a pola się zielenią”.
Dzięki temu, że wrzucenie kukły do wody poprzedza jej podpalanie, obrzęd miał silne właściwości oczyszczające. Ogień i woda to dwa żywioły specjalizujące się w puryfikacji: spalenie niszczy daną rzecz raz na zawsze, a oblanie wodą obmywa – bardziej z brudu niż zła, ale brud to w końcu nic dobrego. Być może wierzono więc, że przez tak okrutne, ostateczne potraktowanie Marzanny, pozbywamy się złych emocji i doświadczeń z przeszłości, na przykład tych, które przeżywało się w trakcie mroźnych miesięcy, gdy pogoda na zewnątrz powodowała chandrę.
Czy to przez mgliste wspomnienia wielkich oczu, złej miny i niewyszukanej garderoby Marzanny, do której stworzenia i zgładzenia sama w dzieciństwie przyłożyłam rękę, czy przez brak wiedzy o korzeniach tego obrzędu, czy po prostu przez fakty: zabawy w palenie i topienie nie brzmią niewinnie… Tradycja topienia Marzanny z okazji pierwszego dnia wiosny wywoływała u mnie zawsze mieszane uczucia i kojarzyła się raczej upiornie niż radośnie. Dlatego trochę bałam się tego, co znajdę na jej temat. Częściowo słusznie, bo jest to historia z nutą horroru, ale jest w niej też radość, ciepło i malowniczość. Słowo folklor pochodzi od angielskiego folk-lore, czyli „wiedza ludu”, i jak każdej wiedzy, warto być jej łakomym.
Na jednym z blogów zadano pytanie, czy palenie Marzanny jest bezpieczne. Odpowiedź obejmowała jednak niebezpieczeństwa, wynikające z przesądów związanych z tą tradycją: nie wolno dotknąć pływającej w wodzie kukły, bo grozi to uschnięciem ręki; obejrzenie się za siebie w drodze powrotnej z obchodów może spowodować chorobę, a potknięcie i upadek – śmierć w ciągu najbliższego roku. Jak wiadomo, przesądnym łatwo w życiu nie jest… Mnie jednak to pytanie tłucze się po głowie w zupełnie innym kontekście: czy palenie i topienie kukły ozdobionej brokatem i świecidełkami jest bezpieczne dla środowiska? Nie ma mowy!
Kontrowersyjnego, pogańskiego rytuału nie zdołało wypędzić z Europy chrześcijaństwo, ale zapewne przekształca i nowelizuje ją rosnąca świadomość ekologiczna. Mam nadzieję, że wczoraj i dzisiaj w polskich wodach nie wylądowało wiele wystrojonych, ale jednak śmieci, a jeśli już, to że po rzekach dryfują dziś wyłącznie panny z gałęzi, traw, ziół i naturalnych ozdób. Do zrobienia Marzanny z oczami z kasztanów i fryzurą z zasuszonych liści lub innej wiosennej pracy plastycznej zachęcam każdego, szczególnie najmłodszych – w końcu na nich według tradycji spoczywa odpowiedzialność przywołania wiosny, która w tym roku oczekuje chyba bardzo specjalnego zaproszenia.
Wiosnę można oczywiście witać na wszelkie ulubione sposoby – spacer po lesie lub parku w poszukiwaniu jej oznak, nawet bez Marzanny lub z ocaloną lalką, na pewno sprawi, że poczujemy wiosnę w sercu. Przy okazji można trochę posprzątać – zebrać odpady naniesione przez zimowe zawieje. My właśnie tak mówimy wiośnie „dzień dobry”, a także sadząc bratki, które towarzyszą nam potem do wczesnej jesieni. W międzyczasie wiele z nich topimy w przepysznych sałatach.
Pierwszy dzień wiosny ma jeszcze jedno imię: Dzień Wagarowicza! Nie wiadomo dokładnie, kiedy i w jakich okolicznościach się pojawił; wiemy jednak, że słowo wagary pochodzi od łacińskiego vagari, czyli „włóczyć się”, więc może ma to jakiś związek z niegdysiejszym snuciem się dzieci po wsi z Marzanną. Nieważne skąd pochodzi, ważne dokąd w Dzień Wagarowicza się nie idzie – do szkoły, oczywiście! Dzisiaj uczniów w Polsce dosięgnął chichot losu, bo rzeczywiście zamiast wyjść z domu w kierunku szkoły, zasiadły do lekcji zdalnych. Lub nie zasiadły, jeśli wybrały wagary. Najważniejsze, by w ten słoneczny dzień obudziły się z uśmiechem, a najlepiej głośnym, radosnym okrzykiem na ustach: „dzień dobry, wiosno!”
Pierwszy dzień wiosny był wielkim wydarzeniem nie tylko dla Słowian i celebrujemy go nie tylko w Polsce. Szczególnie teraz, gdy większość z nas tęskni za podróżami, warto robić sobie czytelnicze wycieczki i na przykład z bloga Nasze szlaki dowiedzieć się więcej o tym, jak zakończenie zimy celebrują ludzie w innych zakątkach świata.
Źródła:
Najszerszy opis historycznego podłoża zwyczaju topienia Marzanny znalazłam na blogu Historia zapomniana i mniej znana – zajrzyjcie tam, jeśli chcecie zagłębić się w słowiańskie, ludowe pradzieje. Poza tym źródła, z których korzystałam najobficiej, to artykuły w Nauka w Polsce i Elle oraz wpis na blogu EtnoEko. Ciekawie o Marzannie opowiada też dr Łukasz Jasina w krótkim filmie Newsweeka.