fbpx
Czas wolny

„Znów tworzenie teatru stało się najważniejsze”. Rozmowa z Izabelą Kubrak

na zdjęciu od lewej: Izabela Kubrak, Dariusz Starczewski, Anna Rokita
Fot. Piotr Kubic, na zdjęciu od lewej: Izabela Kubrak, Dariusz Starczewski, Anna Rokita

Trzy lata temu zaczęłaś etat w Bagateli, weszłaś z impetem do zespołu, po czym rok temu zamknięto teatry. Jak to jest przejść ze świata aktywności zawodowej i dnia wypełnionego po sufit do rzeczywistości stagnacji oraz zamknięcia?

Izabela Kubrak: Będąc jeszcze na roku dyplomowym, wiedziałam, że na mnie i moją przyjaciółkę, Natalię Hodurek, czekają etaty w Bagateli, więc na starcie była to wymarzona sytuacja. Od razu też zaczęło się robić pracowicie. Pierwsza była premiera „Wariacji pożądania” w reżyserii mojego kochanego pedagoga, Rafała Dziwisza, potem od razu weszłam w farsę, następnie zaczęłam dostawać zastępstwa za koleżanki, więc rzeczywiście już na samym początku bardzo dużo się działo. Tak wyglądał pierwszy rok. 

Potem przyszedł następny intensywny czas – praca nad „Żydem” w reżyserii Klaudii Hartung-Wójciak, a zaraz potem nad „Dialogami polskimi” w reżyserii Mikołaja Grabowskiego. Zapamiętałam tę pracę jako wyjątkowy czas również dlatego, że mogłam pracować w gronie piekielnie zdolnych aktorów, takich jak Ewelina Starejki, Ula Grabowska, Wojtek Leonowicz, Darek Starczewski, Paweł Sanakiewicz. Gdyby nie fakt, że w obsadzie byli także moi przyjaciele – Natalia Hodurek i Maciej Sajur, co dawało poczucie pokoleniowego wsparcia, mogłabym się nawet bać spotkać z takimi personami w pracy – bać, że nie podołam. Ale było cudownie – wiele się od nich nauczyłam, za co jestem bardzo wdzięczna. Zwłaszcza, że materiał, nad którym pracowaliśmy, dotyczył naprawdę poważnych tematów, takich, którymi jeszcze kilka lat temu nie interesowałam się tak świadomie jak dzisiaj. W końcu, idąc za Gombrowiczem, obnażaliśmy współczesnego Polaka. 

Jak widzisz więc na starcie mojej zawodowej pracy było tego dużo. Podobnie jak emocji. Czas zmian dotyczących dyrekcji w teatrze również na to wpływał. Dlatego w marcu, gdy pojawił się pierwszy lockdown, naprawdę się cieszyłam. Nie miałam jeszcze świadomości, z czym się będziemy zmagać. Siedziałam u rodziców i było mi dobrze – odpoczywałyśmy: ja i moja głowa. Ale dość szybko zaczęło mi doskwierać odcięcie od ludzi. Byłam przyzwyczajona do tego, że jest ich wokół pełno. 

Czy pandemia zmieniła Twój stosunek do zawodu aktora? Pytam, bo znamy aktualną sytuację polskiej kultury i wiemy, że wielu artystów, także naszych kolegów, musiało zweryfikować swoje plany i marzenia. 

K.: Był taki moment, że miałam strasznego bana na aktorstwo. To było w okolicy czerwca i lipca. Wiele miesięcy bez pracy w teatrze sprawiło, że zaczęłam szukać innych sposobów zarobkowania. Prawie pojawiła się praca w serialu, ale okazało się, że mam za krótkie włosy, co mnie dodatkowo zdołowało. Dlatego zaczęłam się rozglądać i oto na mojej drodze stanęła kognitywistyka. 

Był sierpniowy dzień. Odwiedziliśmy z rodzicami moich dziadków na wsi, po wielu miesiącach rozłąki. Pojawił się też mój kuzyn. Jest młodszy, studiuje medycynę. I tak sobie rozmawiamy w tym ogródku i on oznajmia, że wybiera się na drugie studia. Pomyślałam: what?! Ta informacja zapaliła mi w głowie lampkę, że ja też chcę. To było dwa dni przed terminami rekrutacji. Na szybko zrobiłam więc research i znalazłam! W ten sposób stałam się studentką kognitywistyki Uniwersytetu Pedagogicznego. Bardzo mi to pomogło. Także w naprawie stanu emocjonalno-psychicznego, bo wiadomo, że gdy nie ma się co robić, samopoczucie nie jest najlepsze. 

na zdjęciu: Izabela Kubrak
Fot. Agnieszka Skawiańczyk

Czemu kognitywistyka?

K.: Też byłam na początku zdziwiona. (śmiech) Zawsze wiedziałam, że chciałabym studiować coś jeszcze, nie chciałam ograniczać się do tytułu magistra sztuki. Długo myślałam, że jednak nadal będzie to coś blisko aktorstwa albo fotografii, którą pasjonuję się od wielu lat. Kiedyś myślałam też o operatorstwie filmowym. Poszłam jednak w poszukiwanie czegoś częściowo humanistycznego, ale co pozwoli mi pracować w inny sposób niż dotychczas. Znalazłam tę kognitywistykę, zaczęłam się przyglądać programowi nauczania i pomyślałam, że to jest to. To nauka interdyscyplinarna, jest tam i neurobiologia, i psychologia, i filozofia, ale też informatyka, programowanie. Zabrzmiało fascynująco, bo to dziedziny naukowe, które zawsze mnie interesowały, ale obranie ścieżki aktorskiej sprawiło, że odłożyłam na bok swoje naukowe zainteresowania. Dzięki kognitywistyce mogłam do nich wrócić i zacząć na nowo je rozwijać. Przyjemne jest też to, że nie mam presji studiowania – robię to tylko dla siebie, dla rozwoju i poszerzania własnych horyzontów. 

Jesteś już po sesji.

K.: Tak i zdałam ją w pierwszym terminie, co jednak było wyczynem. Bo dokładnie wraz z początkiem studiów Mikołaj Grabowski zaprosił mnie do „Rewizora”, Krzysztof Materna – do gali sylwestrowej. Kilka tygodni później okazało się, że również Marek Gierszał zaprasza mnie do nowej premiery. Czyli od listopada zaczął się nowy kocioł. I paradoksalnie cieszę się, że studia odbywają się zdalnie, bo tylko dzięki temu dałam radę połączyć swoją pracę ze swoim nowym pomysłem na intelektualny rozwój. 

Mówisz o premierach, które już się odbyły, ale przez specyfikę czasów – odbyły się wewnętrznie, bez udziału publiczności. Mam na myśli „Rewizora” w reż. Mikołaja Grabowskiego oraz koncert w reż. Krzysztofa Materny. Mogłabyś zdradzić jakieś szczegóły tych projektów, opowiedzieć o pracy nad nimi?

K.: Prace do „Rewizora” zaczęliśmy w listopadzie. W międzyczasie zrobiliśmy galę, która miała być sylwestrową, ale w Sylwestra wszyscy siedzieliśmy w domach. Już wiadomo, że przearanżujemy tę produkcję na galę koncertową. Jeśli chodzi o szczegóły, to jest to widowisko muzyczne stworzone pod okiem naszego nowego dyrektora artystycznego Krzysztofa Materny. To pewnego rodzaju miks muzyki krakowskich kompozytorów – m.in. Grechuty, Koniecznego, Wodeckiego. Wykonujemy stare, wszystkim znane piosenki w nowoczesnych aranżacjach. Nie jest to więc odgrzewany kotlet, tylko coś absolutnie pysznego – myślę, że zarówno w warstwie muzyczno-estetycznej, jak i w wizualnej. Akompaniuje nam band pod batutą Konrada Mastyły, który przy tej produkcji pełnił funkcję kierownika muzycznego. To pierwszy projekt w Bagateli od dawna, gdzie pokazujemy, że naprawdę umiemy śpiewać. I to jak! Ci ludzie są tacy zdolni, że momentami aż dech zapiera. W spektaklu też dużo tańczymy (choreografię robił Jarek Staniek we współpracy z Kasią Zielonką). Piosenki przeplatane są scenkami, monologami – są z jednej strony samodzielne, z drugiej wpisują się całość widowiska oraz są zapowiedzią tego, co planujemy pokazać w teatrze w całym sezonie. 

Jak Ci się współpracuje z nową dyrekcją? 

Nie chciałabym wyjść na lizuskę, ale muszę powiedzieć, że wspaniale. Myślę tu i o etyce pracy, jak i o specyficznej, partnerskiej relacji, którą stwarza podczas prób. Krzysztof Materna zaproponował, byśmy w ramach skracania dystansu mówili sobie po imieniu, co – jak sam podkreślił – ułatwi i jemu, i nam, pozbycie się myślenia o hierarchii zawodowej, która przy pracy twórczej nie sprzyja. Jednocześnie jest wyrozumiały na to, że nie każdy może czuć się komfortowo z tak bezpośrednią formą i pozostawia pełną dowolność w wyborze zwrotów grzecznościowych, jakimi się wobec siebie posługujemy.

Rozumiem, że chodzi o skracanie dystansu w ramach poczucia bezpieczeństwa. 

Tak, czuję się bardzo bezpiecznie. Krzysztof ma prywatnie specyficzną energię, którą łatwo się zarazić. Można mu ufać. Jest też delikatny komunikacyjnie, nawet mimo swojej dosadności w poczuciu humoru. Poza tym, oprócz tego, że ma jasno wyklarowany koncept i wie, do czego dąży, zostawia aktorom przestrzeń do indywidualnej kreacji. Szanuje nas i jest otwarty na nasze światy. A są to światy kilku różnych pokoleń. No i, co podoba mi się najbardziej, on kocha swoich aktorów. Z każdym tygodniem obserwuje nas i poznaje coraz lepiej, i otwarcie mówi o swoim zachwycie tym potencjałem, który drzemie w każdym z nas z osobna, jak i zespołowo. To bardzo uskrzydlające.

Jaką piosenkę śpiewasz?

„Taka głupia to ja już nie jestem”. Oczywiście fakt otrzymania tej piosenki na starcie mnie zestresował. Pamiętam przecież wykonanie Krystyny Zachwatowicz, które jest przekomiczne i doskonałe w każdym calu. W pierwszej chwili pomyślałam, że tego się nie da przebić. Zaczęłam pracować i dłubać. Najpierw według wskazówek Krzysztofa. Ale coś nie żarło, obydwoje to czuliśmy. Zaproponowałam, by zrobić to na odwrót. I wyszło. Reżyser zaakceptował. Materna czuwa nad całym projektem, ale nie zamyka się w myśleniu, że wie najlepiej. Pozwala nam współtworzyć, a to dla każdego artysty jest bardzo ważne. Jeśli jest przestrzeń do komunikacji, to można zdziałać cuda. A teraz, mam wrażenie, wreszcie jest. 

na zdjęciu od lewej: Izabela Kubrak, Anna Rokita, Maciej Sajur
Fot. Piotr Kubic, na zdjęciu od lewej: Izabela Kubrak, Anna Rokita, Maciej Sajur

A jak było przy pracy nad „Rewizorem”?

Pierwotnie miało mnie nie być w obsadzie. W październiku, w jakimś chwilowym momencie odwilży i otwarcia teatrów, pojechaliśmy z „Dialogami Polskimi” na festiwal do Radomia. Tam, już po spektaklu, Mikołaj Grabowski zaproponował mi rolę Marii. Myślałam, że to taka mała rola. Zajrzałam do scenariusza i zobaczyłam, że tych kwestii i scen naprawdę jest niewiele. Ale już na początku okazało się, że jest inaczej, ponieważ Maria jest jedną z tych postaci, które po prostu pracują na scenie swoją obecnością i specyficzną energią. Bohaterka, którą gram, jest córką naczelnika w małej mieścinie – ustawiona córka przedstawicieli prowincjonalnych elit, której życie to nieustający high life – ma najlepszy telefon, najlepsze ciuchy… Jest w wielu aspektach kopią swojej prowincjonalnej, zblazowanej matki, którą gra Ania Rokita. 

Do której jesteś też fizycznie podobna. 

Tak, wszyscy nam to mówią. Lubimy się też z Anią prywatnie, więc łatwo było nam zbudować relację na linii matka–córka. Choć czułam również presję, bo uważam, że Ania jest wybitną aktorką i obawiałam się, że będę miała problem z dorównaniem temu zwierzęciu scenicznemu. (śmiech

Maria jest jak matka, ale z racji wieku, ma jeszcze potencjalnie szansę na ucieczkę z małomiasteczkowego syfu, który jest jednym z tematów sztuki. Znajdujemy się bowiem w świecie „zastaw się a postaw się”, co też widać w kipiącej złotem i barokiem scenografii Agaty Stańczyk. Taka również jest ta rodzina. Ale pewnego dnia w tym świecie pojawia się główny bohater opowieści, Chlestakow, grany przez Macieja Sajura. On staje się bodźcem, który rozpoczyna w Marii proces zmian. Dla mnie ta rola, mimo że – jak wspomniałam – z pozoru niewielka, jak dotąd jest najbardziej znacząca w całym dorobku zawodowym. 

Dlaczego?

Chodzi o połączenie wszystkich elementów. Reżyserskiej pracy Mikołaja Grabowskiego, który od początku wiedział, do czego dąży w tym spektaklu i umiał nas nie tylko poprowadzić, ale też pomógł nam nazwać ten świat i zanurzyć się w nim, zaraził nas swoją wizją, przekonał do niej. I atmosfery w zespole, która zmieniła się diametralnie po kilku miesiącach urzędowania nowej dyrekcji. Nie chcę sobie uzurpować prawa do wypowiadania się w imieniu całego zespołu, ale mam wrażenie, że wszyscy poczuliśmy się wreszcie bezpiecznie oraz że ktoś panuje nad tym miejscem w rozsądny sposób. Czuję, że po wielu trudnych doświadczeniach Bagateli nastąpiło jakieś zespołowe katharsis – ludzie mają większą ochotę przychodzić do pracy, spotykać się, być ze sobą, kreować światy, pobudzać do myślenia. Znów tworzenie teatru stało się najważniejsze. Przez to ta praca była wyjątkowa. 

na zdjęciu od lewej: Natalia Hodurek, Maciej Sajur, Piotr Różański, Izabela Kubrak
Fot. Izabela Kubrak, na zdjęciu od lewej: Natalia Hodurek, Maciej Sajur, Piotr Różański, Izabela Kubrak

Skoro jesteśmy przy słowie „wyjątkowy”, spytam o równie wyjątkową przyjaźń pomiędzy najmłodszym pokoleniem aktorów Bagateli a najstarszym, w osobie Piotra Różańskiego – wszak dzieli Was prawie ponad pół wieku?

Cyferki może i szokują, ale taka przyjaźń jest możliwa z bardzo prostej przyczyny – otóż Piotr jest cudną istotą, która nigdy nie zatraciła w sobie młodzieńczej iskry. Mam wrażenie, że bardzo duża część Piotra jest nadal nastolatkiem. Ta znajomość zaczęła kiełkować przy spektaklu „Szukając Romea”, gdzie jednorazowo zrobiłam zastępstwo, a naprawdę blisko zaczęliśmy się kumplować przy pracy nad spektaklem „Żyd z Wesela. Wycieczka krajoznawcza” w reż. Klaudii Hartung-Wójciak. Piotr po całym dniu ciężkiej pracy nad spektaklem nie mógł się już doczekać następnego dnia. I nie chodzi tylko o tę witalność i gotowość, ale też otwartość na tak poszukującą formę pracy, jaką proponowała Klaudia. Jestem przekonana, że nie każdy aktor starszego pokolenia tak chętnie jak Piotr by w tym uczestniczył. A dla niego był to wielki powiew świeżości. To my, młodzi, chłonęliśmy od niego tę radość szukania i tworzenia, która, jak widać, nie ma terminu ważności i może być tak samo ognista w wieku 25, jak i prawie 80 lat.

Czyli Piotr Różański jest spoko ziomalem.

Tak. Zdecydowanie podstawą tej naszej relacji jest fakt, że Piotr jest spoko ziomalem. Młody duchem, energią. Jest cudem. 

Skoro mówimy o przyjaźni, to spytam Cię jeszcze o towarzysza codzienności. Opowiedz coś o panu o imieniu Kosmos i zdradź, o czym rozmawiacie?

Rzeczywiście z moim psem rozmawiam najczęściej i absolutnie o wszystkim. (śmiech) Poznaliśmy się już prawie rok temu. Jechałam do schroniska pod Racławicami po innego psa, ale okazało się, że byłam dzień później niż się zadeklarowałam i że tamtego już nie ma. Miała być mała, śliczna, biała suczka. A wróciłam z niezbyt przystojnym, małym, podpalanym kundlem. No ale serce nie sługa – zakochałam się. Ma cudowne, mądre oczy i gdy na siebie spojrzeliśmy, wiedzieliśmy, że do Krakowa wrócimy już razem. Ta relacja zmieniła i jego, i moje życie o 180 stopni. To ciepło, które jest tak realne, ta szczerość, wdzięczność i ufność, jakie biją od zwierzęcia, są tym, czego nie zastąpi żadna rozmowa przez telefon ani spotkanie na Zoomie, więc domowa samotność czasów pandemii przestaje tak bardzo doskwierać. Polecam każdemu ten rodzaj przyjaźni. 

Dziękuję za rozmowę. 

Z Izabelą Kubrak rozmawiała Patrycja Babicka. 

Patrycja Babicka

Patrycja Babicka

Zawodowo związana ze słowem pisanym – zarówno jeśli chodzi o teksty komercyjne, jak i artystyczne. Tekściarka, dramaturg, promotorka sztuk widowiskowych, copywriterka. Po 20 latach w Krakowie postanowiła spełnić swoje marzenie, porzucić miasto, zamieszkać pod lasem i stamtąd zajmować się pisaniem.

Skip to content